Aleksandra Brejza
Słoń
Mówił mi znajomy
Bywały w wielkim świecie,
Że poznał kiedyś słonia,
Który grał na flecie.
Flet był całkiem mały,
Ot, zwykła pikulina,
No więc co dzień z rana
Słoń ćwiczyć nań zaczynał.
A ćwiczył tak skupiony...
Kolejno ton po tonie,
Lecz gdy tylko zaczął,
Grać chciały inne słonie!
Wznosiły w górę trąby,
Rycząc tak bez przerwy,
Aż w całej sawannie
Puszczały wszystkim nerwy!
W końcu lew jak ryknie
I grzywę napuszy:
-Dosyć tego grania,
Bo wszystkim pękną uszy!
-Chcecie występować?!
Jakiś cyrk załóżcie!
Albo jeszcze lepiej-
Balet sobie stwórzcie!
Słów nie trzeba wiele,
(Zwłaszcza gdy król ryczy),
Już za chwilę balet
Działa w środku dziczy:
Solista-flecista
Jako balerina,
Obok reszta słoni -
Występ się zaczyna.
Wpierw głębokie skłony,
Dalej - piruety,
Posuwiste kroki,
A potem?! O rety...
Dudni coraz mocniej,
Coraz mocniej trzęsie,
Aż wszystkie flamingi
Dostały skórki gęsiej!
Z wielkich baobabów
Zerwały się ptaki,
Szakal przerażony
Skoczył prosto w krzaki,
Gdzie zdążyła schować
Swą głowę żyrafa,
Myśląc, że jest strusiem
(Jakaż straszna gafa...)
Gubiąc drobne cętki
Uciekły lamparty,
Zaraz potem goryl,
Za nim wszystkie małpy!
Hipopotam stary
Rzucał się i miotał,
Ażeby czym prędzej
Wygramolić z błota!
A potem w sawannie
To łomot był taki,
Że na ziemię spadły
Omdlałe szarańczaki!
Tylko jedna hiena,
Stara, wyłysiała
Patrząc na artystów
Z uciechy się kulała!
Bo kto jest artystą,
Gdzieś w najgłębszej dziczy
Niech na zrozumienie
W ogóle nie liczy!