Joanna Feret

Kraina Miłości

W sieni małej chatki stała biała Frania,
od rana zajęta prała dzis ubrania.
A Ania w ogrodzie rozwieszała pranie,
by choć trochę ulżyć spracowanej mamie.
Białe prześcieradła przez wiatr kołysane
jak śnieżne bałwany stały nadąsane,
a porozwieszane spinacze na sznurze
drżały niczym sople lodu na marmurze.
Wiatr się nagle zerwał, potrząsł dzikie krzaki,
walną w prześcieradła jak o lód rumaki.
Hulał coraz szybciej, niebo krył chmurami,
potrząsając mamy białymi różami. 
Nagle mgła wtargnęła gęsta go ogrodu
rozpuszczajac deski drewnianego płotu,
jakby wrzące mleko wylało się z nieba,
pokrywając białą farbą stare drzewa.
W dodatku z deszczowej, szaroburej chmury
wyłonił się nagle szczyt wysokiej góry.
Mgła się pochowała w dzikiej, polnej trawie
rosnącej przy wielkim, kolorowym stawie,
po którym sunęły dostojne łabędzie
pogrążone łzami w płaczu i lamęcie.
Szyje ich podłużne z małymi dziubami
ozdabiały oczy z długimi rzęsami.
Łabędzie śpiewały o Jedwabnej Pani
uwięzionej w lochu, skutej łańcuchami.
Przy jeziorze łąka kolorowa była,
w której sie mydlana bańka rozgościła.
Większa od pałaców, z baśni wielkich smoków,
gór wysokich, dolin, jezior, rzek i stoków.
Ania przykucnęła przy jej mokrej ścianie
pachnącej jak swierzo wywieszone pranie.
Delikatnie bańkę paluszkiem dotknęła,
lecz ta nie rozprysła. Ba, nawet nie drgnęła!
Niecodziennym dosyć zdziwiona zjawiskiem 
znalazła się teraz pod wielkim zamczyskiem,
przy którego bramie na małym krzesełku 
siedział stary dziadek w wełnianym sweterku.
Jego spracowane, pomarszczone dłonie
ujmowały wielką, złocistą harmonię,
której pożółknięte, ogromne klawisze
zagłuszały z w wiosce panującą ciszę.
Ujrzawszy dziewczynkę dziadek skończył granie
i wyciągną rękę na jej przywitanie.
Nareszcie przybyłaś w nasze skromne włości,
witaj drogie dziecko w Krainie Miłości.
Sto lat juz na ciebie nieszczęśni czekamy,
byś czar odwróciła od Czerwonej Damy,
Jedwabną Panienkę z lochów uwolniła
i do strapionego króla przywróciła.
Co się tutaj dzieje? Zdziwiona spytala. 
Na odpowiedź grajka długo nie czekała. 
Usiądź przy mnie dziecko, słuchaj opowieści, 
  która jest prawdziwa, która ci się nie śni. 
Nasz łaskawy władca długimi latami
rządził zachwycając mężnymi czynami.
Choć poddanych kochał swych z całego serca,
księżna w nim najwięcej zabierała miejsca.
Kochał się w królowej policzkach rumianych,
które zachwycały nawet nas poddanych.
Monarch wieczorami przy przejrzystym stawie
siadywał w ogrodzie na drewnianej ławie,
gdzie pod ogromnymi dęba konarami
komponował pieśni dla Jedwabnej Pani.
Pewnego wieczoru niezauważona
w ogrodzie zjawiła się Dama Czerwona.
Wpatrując się w władcy przystojne odbicie,
zakochała w królu się zaraz nad życie.
Zjawiła się nawet na corocznym balu,
by rozkochać władcę używając czaru.
Jednak nie pomogły jej nawet zaklęcia, 
król był zakochany i nie był do wzięcia.
Zła i odtrącona, że król nie chciał więcej, 
pokarała władcę ogromnym nieszczęściem.
W nocy się zakradła w królewskie komnaty,
owinęła księżną w purpurowe szaty.
Skuła łańcuchami jej młodziutkie dłonie 
odfruwając z zamku zaprzężona w konie.
Odebrała księżnej blask z pięknych rumieńców, 
wrzuciła do lochów pośród innych jeńców.
W niezmiernej rozpaczy, przeokrutnej złości
chciała również pozbyć poddanych miłości.
Z każdej ludzkiej duszy miłość wyciągnęła 
i w mydlanej bańce szczelnie ją zamknęła.
By z miłością bardziej raniło rozstanie,
zostawiła bańkę w pszenicznej polanie,
na którą oczyma zalanymi łzami
wpatrują się co noc nieszczęśni poddani.
Wiele śmiałków bańkę przebić próbowało,
jednak nawet mieczem to się nie udało.
Ze świata zjeżdżali się mężni rycerze 
z łukami, którymi przekuwali wierze.
Pogromcy czarownic i ognistych smoków
z głazem z najtrudniejszych do zdobycia stoków.
Wreszcie najmądrzejsi mędrcy sie zebrali,
przy mydlanej bańce w ciszy podumali.
Swą życiową mądrość razem zespoili
i królowi wieści smutne oznajmili.
W odległym zamczysku z czerwonymi drzwiami
płacze nieszczęśliwa królowa perłami, 
a Czerwona Dama wszystkie perły zbiera
i na swej koronie z dumą je ubiera.
Przez to, że królowa płacze tak wytrwale
wiedźma już posiada perłowe korale.
Jest sposób, by miłość do serc powróciła,
a królowa w zamku znowu się zjawiła.
Jednak, że z miłości okradzieni daru,
poddani nie mogą cofnąć złego czaru.
Dlatego też sekret przed nimi strzeżony
tylko jednej duszy będzie ujawniony
przez grzyba starego, co w iglastym borze
króluje od wieków przy wielkim jeziorze.
Król Prawdziwek w lesie niecierpliwie czeka
na upragnionego przez wszystkich człowieka,
który się przed jego obliczem pojawi
i któremu sekret bedzie mógł wyjawić.
Komuś, kto prócz daru ogromnej skromności
w sercu ma pokłady najczystszej miłości.
Miłości, co w duszy wiecej jest u ciebie
niż gwiazd i księżyców na niebieskim niebie.
Ty jesteś tą jedną przez króla wybraną,
przez nas wszystkich tyle lat wyczekiwaną.
Teraz sie udajmy przed króla oblicze,
by mu w sercu szczęścia zarzucić kotwicę.
Już po krótkiej chwili, nim sie obejrzeli
przed smutnym monarchą przy tronie siedzieli.
Obok niego skrzypce drewniane leżały
i zalane łzami głośno rozbrzmiewały.
Ujmij nas monarcho w swoje piękne ramię,
uwolnij melodie latami nie grane. 
Chcemy znowu rozbrzmieć tak jak przed wiekami,
gdy tak pięknie grałeś dla Jedwabnej Pani.
Nie chce grać, odeszło ode mnie natchnienie,
za to w duszę wkradły smutek i zmartwienie.
Życie me nie warte żadnego oddechu,
kiedy budzę rano się bez jej uśmiechu.
Zerkając codziennie na bańkę mydlaną 
wierzę, że zobaczę w niej Jedwabną Panią,
że miłość do wszystkich serc poddanych wróci,
nikt nie bedzie więcej płakać i się smucić.
Na widok przybyszy poprawił koronę, 
wstał z tronu i zaczął z dziewczynką rozmowę.
Witaj w moich progach tak szczególne dziecię,
co miłości w sercu ma najwiecej w świecie.
Zawsze do pomocy będąc w gotowości,
żądając niczego w zamian prócz miłości.
Dobre wróżki w zamku wczoraj sie zjawiły  
i z wielką radością wieść mi oznajmiły,
że gdy się na liliach w słońcu wygrzewały,
w ogródku przy chatce ci się przyglądały.
Kiedy pomagałaś rodzicom przy praniu,
wynoszeniu śmieci, praniu, gotowaniu.
Przez czary cię w moje sprowadziły włości,
byś nam przywróciła w dusze dar miłości.
Bardzo ci dziękuję za tak piękne zdania.
To miło, że dobroć jest zauważana.
W świecie tyle smutku, żalu i zwątpienia,
a miłość jest lekiem na wszystkie strapienia.
Tak mi mama mówi, kiedy czasem płaczę,
pytając dlaczego jest tak, nie inaczej.
Jeśli tylko mogę twe smutki ukrócić
i Jedwabną Panią do zamku przywrócić,
utraconą miłość znów przywrócić w dusze
na spotkanie z wiedźmą jutro już wyruszę.
Nie wiem, jak ci Aniu za wszystko dziękować, 
każę cię najdroższym złotem obdarować.
Nie trzeba mi złota i klejnotów drogich,
jeśli masz za dużo, to rozdaj ubogim.
Wzruszony monarcha otarł łzy z policzków
i siadł obok Ani przy srebrnym stoliczku.
Udaj sie ma spacer po moim ogrodzie,
usiądź na ławeczce przy przejrzystej wodzie,
co się pod starymi chowa modrzewiami,
gdzie na skrzypcach grałem dla Jedwabnej Pani.
Gdy z modrzewia spadną pierwsze krople rosy
usłyszysz w ogrodzie cichutkie odgłosy.
Skieruj się skąd dźwięki bedą dochodziły,
aby ci do Grzyba drogę ujawniły,
gdzie sekret w konarach głęboko schowany,
jak odzyskać miłość z rąk Czerwonej Damy.
Ania jeszcze trochę z władcą posiedziała,
po czym się w ogrody królewskie udała.
Zaintrygowana co się zaraz stanie,
spozierała teraz na mydlaną banię.
W cichy szum strumyka się przysłuchiwała,
kiedy nagle imię swoje usłyszała. 
Biegła za odgłosem, skąd dźwięk się tak niesie,
aż wylądowała w kolorowym lesie.
Wokół stare brzozy głośno plotkowały,
sędziwe jawory cicho coś śpiewały,
a pod modrzewiami niczym małe stwory
grzały się na słońcu stare muchomory.
Drzewa miały oczy, krzaki miały nosy,
każde wytwarzało przedziwne odgłosy. 
Nagle zza kwitnącej, zielonej borówki
wypełzł sośniak gruby z nosem okrąglutkim.
Różnił się od innych barwą kapeluszy,
przyodziany zbroją z liścia starej gruszy. 
Grzybek zniżył swoją czerwoniutką głowę 
i grubym sopranem rozpaczą przemowę.
Pośród sosen starych przy wielkim mrowisku
Król Grzyb nam króluje w mechowym zamczysku.
Teraz w jego włości razem się udamy,
by ci zdradził sekret od wieków skrywany.
Sośniak ją prowadził przez jodlane bory,
z krzaków spozierały na nią muchomory.
Wciąż nie dowierzając swojej wyobraźni,
że historie znane jej z babcinych baśni
teraz w najprawdziwszym świecie się toczyły,  
gdzie drzewa się śmiały, a grzyby mówiły.
Zamek był malutki, sklejony liściami
i przyozdobiony z mchu ornamentami.
Było tam też wojsko, tuż przy króla tronie
dostojnego grzyba w zielonej koronie.
Na czubku korony lśniła biała perła,
większa od monarchy liściastego berła.
Władca powstał z tronu. Witaj w moich progach
wybawczyni króla w męczarniach i trwogach.
Na ciebie tysiące lat już tak czekamy,
byś czar odwróciła od Czerwonej Damy,
by kres wreszcie nadszedł tej okrutnej złości
i rozkwitła era odwiecznej miłości,
której w sercu twoim najwiecej na świecie,
dlatego tu stoisz moje drogie dziecię.
Musisz się zapuścić w głąb wielkiego lasu
i wejść do jaskini zwaną Grotą Czasu.
Będzie tam zegarów przeróżnych miliony,
każdy tylko jednej duszy przeznaczony.
Przepełnione złością, szczęściem i pragnieniem
tykają kierując ludzkim przeznaczeniem.
Musisz znaleść zegar od Czerwonej Damy
gdzieś pod tysiącami innych zakopany.
Zegar jest z marmuru pokryty perłami,
oślepia czerwienią, błyszczy szafirami.
Gdy go już odnajdziesz, włóż go do kieszeni,
on się wtedy w orzech laskowy zamieni.
Zasuń dobrze kieszeń, opuść grotę czasu,
skieruj do mrocznego, dębowego lasu,
gdzie drzewa więzione pośród nocnych cieni
nigdy nie poczuły słonecznych promieni.
Gdy się już zapuścisz w głąb mrocznego boru,
wszystko będzie wokół białego koloru.
Staniesz w samym sercu najmroźniejszej zimy
panującej w lasach Lodowej Krainy,
gdzie oprócz poświaty srebrnego księżyca
włóczy sie po niebie groźna czarownica.
Omiń zamrożone, srebrne lodowisko,
nad którym się wznosi czerwone zamczysko,
gdzie prócz sów żołnierzy z wielkimi piórami
zamczysko obrasta czarnymi różami.
Oderwij największy kolec czarnej róży,
tym się niewidzialna staniesz dla sów stróży.
Skieruj do komnaty ze szklanymi drzwiami,
która z łez królowej błyszczy się perłami.
Wyciagnij orzeszka ze swojej kieszeni,
który się znów w zegar czarownicy zmieni.
Zaraz potem zadrży i pod wpływem czaru
zwiększy się wracając do swego rozmiaru.
Potem wejdź do sali, gdzie na czarnym tronie
będzie siedzieć wiedźma w czerwonej koronie.
Musisz się za tronem czarownicy skryć,
kolec czarnej róży do zegaru wbić.
Rzec‘ czasie magiczny utul ją do snu,
aby nadać wreszcie kres wszelkiemu złu’.
Wtedy czas w Krainie Lodu się zatrzyma,
ale będzie tylko to jedna godzina.
Wiedźma się osunie głęboko uśpiona,
z głowy się jej stoczy perłowa korona,
na której wśród pereł i drogich kamieni
spiczaste się szydło kolorami mieni.
Właśnie nim się przebić da bańkę mydlaną
i uwolnić miłość w niej przechowywaną.
Obok będzie stało miedziane kadzidło,
uderz nim w koronę, by odczepić szydło.
Kolec wraz z zegarem połóż tuż przy tronie,
przy uśpionej wiedźmy perłowej koronie.
Szydło włóż do spodni, udaj się w podziemia
do najmroczniejszego w królestwie więzienia.
Tam Jedwabna Pani skuta łańcuchami
płacze nieprzerwanie perłowymi łzami.
Rozkuj szydłem dłonie Jedwabnej Panienki,
strzep grube pająki z jej białej sukienki.
Ujmij ją za rękę, szybko uciekajcie
z nikim sie w rozmowy w lochach nie wdawajcie,
by kiedy sześćdziesiąt minut już upłynie
nie błąkać się ciągle w Lodowej Krainie.
Misja niebezpieczna bardzo się wydaje,
jednak nic innego ci nie pozostaje.
Pamiętaj, kto w duszy ma pokłady wiary,
jest w stanie odwrócić najgroźniejsze czary.
Wyślę cię z mym starym, najwierniejszym stróżem,
grubym muchomorem z wielkim kapeluszem.
Każdy kto na sobie ma kolor czerwony,
w Lodowej Krainie jest wiecznie chroniony.
Lecz zasada jedna wprawdzie się rozchodzi,
z czerwonym kolorem trzeba się urodzić.
Do tego na ciebie rzucę też zaklęcie,
byś się zmniejszyć mogła, by móc ukryć wszędzie.
Schowasz sie pod grzyba wielkim kapeluszem
by przemknąć przed każdym czarownicy stróżem.
Opowiedz królowi o misternym planie,
wyruszycie jutro rano przed śniadaniem.
Jeszcze tak przez chwilę podyskutowali
i do strapionego władcy się udali. 
Król zauroczony dziecka wielkim męstwem
obdarował Anię swym błogosławieństwem.
Nieomylne dobre wróżki rację miały,
że cię spośród ludzi trafnie wyszukały.
Gdyby cię z człowiekiem innym pomyliły,
grzyby by sekretu ci nie ujawniły.
Wyślę z tobą sługę mi najwierniejszego, 
który się zamienia w orzeszka ziemnego.
Nikt go malusieńkim tak nie zauważy,
zawsze przemknie każdej najgroźniejszej straży.
Wiem, że Król Grzyb sprawił, że się zmniejszyć możesz,
aby nie być większą niż malutki orzech.
Za to ja tak sprawię swoimi czarami,
abyś mogła latać trzepocząc rzęsami.
Ani wciąż się w głowie nic nie układało,
co ją dzisiejszego dzionka napotkało.
Miłość uwięziona w środku wielkiej bani,
z której okradzieni zostali poddani.
Skrzypce, co prócz grania mówić potrafiły,
łabędzie, co smutne melodie nuciły.
Grzyby, co się w słonku ciepłym wygrzewały,
jawory, co w lesie głośno plotkowały.
Że tu można latać swoimi rzęsami
i płakać jak księżna drogimi perłami.
Choć mimo trapiących Anię niejasności
pragnęła przywrócić ludziom dar miłości.
Wyswobodzić wreszcie króla ukochaną
skończyć z zaklęciami i Czerwoną Damą.
Jeszcze chwilę z władcą podyskutowała
i się do sypialni zamkowej udała.
Chciała się porządnie dzisiaj w nocy wyspać,
by mieć dużo siły i miłość odzyskać.
Z rana wstała wcześniej, szybko uczesała,
pijąc lemoniadę z królem rozmawiała.  
Przy liliowym stawie na nią już czekali 
stary sługa króla z wielkimi wąsami.
Obok niego w lustrze srebrnego jeziora
lśniło się odbicie Pana Muchomora.
Wszyscy ich poddani żegnali z mieściny,
komponując pieśni o męstwie dziewczyny.
Wracaj do nas prędko, wracaj do nas rychło,
odbierz czarownicy kryształowe szydło.
Ręce rozkuj naszej ukochanej pani,
rozpruj wreszcie ściany tej mydlanej bani.
Zanim się spostrzegła, lecąc nad lasami
unosiła ciało swoimi rzęsami.
Batory jak ona na równi z chmurami
wznosił się machając swoimi wąsami.
Że stary muchomor nie mógł sam polecieć,
zdążył się na wąsach mężczyzny rozsiedzieć.
Lecąc tak mijali pola, lasy, łąki
odkrywając świata nieznane zakątki.
Nagle dzień się skurczył, niebo zachmurzyło
słońce się w mgle gęstej gdzieś zawieruszyło.
Chłodem przeszywało, wiatr dął gałęziami,
potrząsał suchymi trawy badylami.
Po czym z horyzontu wrzosowego lasu
ukazała nagle się Jaskinia Czasu.
Ukryty pomiędzy strażnika wąsami
Muchomor oznajmił latającej Ani.
Teraz musisz sama wejść w głąb do pieczary,
nie słuchaj niczego, co szeptają czary.
Kiedy już odnajdziesz zegar z rubinami,
wyfruń zaraz z tamtąd, trzepocząc rzęsami.
Ania do jaskini weszła wolnym krokiem,
widząc tylko ciemność przeplataną zmrokiem.
Głosy jej do ucha szeptały pokusy,
Ania jednak szczelnie zasłoniła uszy.
Nie ma tutaj tego, co szukasz zawzięcie,
za to tyle złota i diamentów wszędzie.
Schowaj do kieszeni najdroższe klejnoty,
by nigdy nie zaznać okrutnej biedoty.
Ja nie jestem chciwa, nie chcę złota, pereł, 
srebra i szmaragdów, kryształowych bereł.
Dla mnie wszystkie tony zebranych tu włości
warte mniej od grama prawdziwej miłości.
Gdy się już pokusom wszelakim oparła,
zakurzona skrzynia się przed nią otwarła.
Coś w niej się ruszało, tupało, iskrzyło
jak węgielki w piecu rozgrzane paliło.
Ania się powoli do skrzyni zbliżyła,
a w niej wielki zegar wiedźmy zobaczyła.
Wreszcie cię znalazłam, wyszeptała Ania
i zegar schowała do swego ubrania.
Zaraz po tym rzęsy jej wielkie wyrosły
i trzepocząc głośno z jaskini wyniosły.
Przyfrunęły tam gdzie już na nią czekali
muchomor i żołnierz z grubymi wąsami.
Zaraz odlecieli do złego zamczyska,
przelecieli poza suche wrzosowiska,
gdzie w Lodowym Lesie ptaszyska latały
i na swe ofiary głodne polowały.
Uzbrojone w wielkie metalowe dziuby,
ostrzejsze niż grube, metalowe śruby.
Ania wraz z Batorym nagle się zmniejszyli 
rozmiarem orzeszka ziemnego mierzyli. 
Pod grzyba osłoną bezpiecznie schowani
do zamku zmierzali małymi kroczkami.
Cała trójka wolno brnęła przez śnieżyce,
jak po śliskim lodzie ślepe gąsienice.
W lesie wiało chłodem, mróz zamrazał nosy,
zapach się roznosił niedoli i zgrozy.
Wir się nagle zerwał, zatrząsł konarami,
rozdarł w śniegu dziury ostrymi soplami.
Ziemia się potrząsła, gromem zahuczało,
słońce się ukryło, niebo pociemniało.
W koncu wśród ciemności przez zmarznięte dłonie
zobaczyli w baty zaprzężone konie.
Ogniem rozpalone, żarzące iskrami
oświetlały drogę swymi źrenicami.
Za nimi czerwonym płaszczem otulona
pędziła złowroga Królowa Czerwona.
Swą twarz pod jedwabnym kapturem skrywała,
spod którego wielka korona błyszczała.
Nagle wiedźma batem konie zatrzymała
i się podejrzanie wkoło rozglądała.
Żwawo zeskoczyła z czerwonej karocy
ziejąc wokół ogniem w środku mroźnej nocy.
Pośród mej krainy rozległych ciemności
odur się roznosi najczystszej miłości.
Kto śmie wytyczone tutaj prawa zmieniać
i plagę miłości w lesie rozprzestrzeniać.
Czarownica teraz intruzów szukała,
pod każdą gałązkę w lesie zaglądała.
Wspięła się na drzewo ostrymi szponami
trzęsąc pokrytymi śniegiem konarami.
Wreszcie czarownica grzyba zobaczyła,
gdy się z czubka świerka na ziemie patrzyła.
Muchomor kapelusz unosił nad ziemią
promieniejąc wokół przedudną czerwienią.
Zachwycona wiedźma mu się przypatrzyła
i go z resztą straży swojej pomyliła.
A Ania z Batorym pod grzybem schowani
byli niewidoczni dla Czerwonej Damy.
W końcu sie w karocy z powrotem schowała
i w stronę zamczyska rumaki pognała.
Kiedy juz zza jodeł czubkami zniknęli
towarzysze z Anią z ulgą odetchnęli.
Pod jodłą ukryci chwilę odczekali
i w stronę zamczyska razem się udali.
Kiedy wreszcie doszli pod jego podnóże, 
wyrosły przed nimi gigantyczne róże,
z kolcami większymi niż bocianów dziuby,
ostre jak spiczaste, metalowe śruby.
Że Ania wciąż mała jak orzeszek była,
przymrużyła oczy i się powiększyła.
Teraz czarne róże z ostrymi kolcami
objąć wreszcie mogła swoimi palcami.
Gdy już największego kolca odszukała,
ostrożnie z łodygi kwiatu go zerwała.
Zacisnęła palcem kolec czarnej róży,
by się niewidoczną stać dla wiedźmy stróży.
Dalej z muchomorem iść już nie możemy,
bez miłości w sercu zaraz zamarzniemy.
Jak się znów spotkamy i co z wami będzie?
Nie martw się, nas chroni wciąż króla zaklęcie.
Będziemy na ciebie pod śniegiem czekali, 
nikt nas nie wytropi, jesteśmy za mali!
Grzyba wraz z żołnierzem Ania uściskała
i się w stronę zamku samotnie udała.
W środku wiatr uderzał szklanymi oknami,
wył złowrogo, hulał między komnatami.
Wilgotne podłogi i kamienne mury
ukrywały w dziurach gigantyczne szczury,
a portrety wiedźmy z pięcioma głowami
śledziły dziewczynkę wielkimi oczami.
Z sercem na ramieniu szła korytarzami,
mijając potwory z wielkimi szponami.
Wreszcie pośród wiedźmy niezliczonej straży
zobaczyła skrawek czarownicy twarzy.
Oczodoły łzami twarz jej zalewały,
a czerwone usta zaklęcia szeptały.
Czarownica Anię zaraz zobaczyła,
mimo, że dla straży niewidoczna była.
Rozwścieczona wyła, pluła zaklęciami,
wzbiła się do góry trzepocząc kościami.
Kim jesteś, jak śmiałaś wtargnąć w zamku włości,
nadużywać mojej szczodrej gościnności?!
Dziewczynka ze strachem w twarz jej spoglądała
i trzesącą ręką kolec zaciskała.
Co tam chowasz w dłoniach, drzysz jak sopel lodu?
Prawdę mów innaczej umrzesz  w ciemnym lochu!
Co mam teraz zrobić, jak zadaniu sprosta,
by do tronu wiedźmy cało się przedosta?
Rozwścieczona wiedźma iskrami zionęła
i swymi skrzydłami na ziemię sfrunęła.
Udała się w stronę wystraszonej Ani,
by jej serce wyrwać ostrymi szponami.
Swoją chudą piszczel do niej wychyliła,
lecz miłośc dziewczynki dłoń jej poparzyła.
Wiedźma teraz wyła w przeokrótnej złości
poparzona ogniem prawdziwej miłości.
Z okna zamkowego w chmury wystrzeliła
i kawałkiem lodu ranę obłożyła.
Z powrotem przez okno do zamczyska wpadła,
i się wycieńczona na tronie rozsiadła.
Kiedy czarownica w chmury odleciała,
Ania się do tronu wiedźmy przedostała.
Dla sów niewidoczna cichymi krokami
skryła się za tronu srebrnymi nogami.
Wyciągnęła kolec w kieszeni schowany 
i wbiła go w zegar od Czerwonej Damy.
‘Oj czasie magiczny utul ją do snu,
aby nadać wreszcie kres wszelkiemu złu’.
Gdy tylko zaklęcie to wypowiedziała,
jasność ciemną nockę z zamczyska wygnała.
Hełmy pospadały z zerdzewiałych zbroi,
perły się rozprysły z wielkich żyrandoli.
Sowy na podłodze bez ruchu leżały,
pod wpływem zaklęcia spały i chrapały.
Wreszcie wiedźma z tronu perłowego spadła,
korona jej z szydłem na ziemię upadła. 
Obok tronu stało miedziane kadzidło,
którym Ania sciągła przyspawane szydło.
Wybiegła z komnaty, udała w podziemia,
by królową wreszcie uwolnić z więzienia.
Setki lochów przeszła, wszedzie zaglądała,
nim Jedwabną Panią wreszcie odszukała. 
Królowa płakała perłowymi łzami,
siedząc w mrocznej celi skuta łańcuchami.
Wreszcie cię znalazłam najjaśniejsza pani,
czas juz skończyć z bólem, żalem i smutkami.
Jestem tu wysłana przez twojego króla,
byś już zakończyła konać w ciemnych murach.  
Przez godzinę teraz nie biją zegary,
wiedźma jest uśpiona przez magiczne czary.
Musimy uciekać nim wojsko się zbudzi
i nim czarownica znowu się obudzi.
Szczęśliwa z tak dobrej dla niej wiadomości 
księżna rozbłysnęła rumieńcem radości.
Tyle lat się o cud modliłam więziona,
aż moja modlitwa została spełniona.
Jakże mam dziękować ci dziewczę sowicie,
że tutaj przybyłaś mi ocalić życie?
Nie dziękuj królowo, szybko trzeba zmykać,
bo zegar niedługo zacznie znowu tykać.
Ania zwinie szydłem celę otworzyła
i Jedwabną Panią wreszcie uwolniła.
Ujęła księżniczkę swoimi rękami,
wyfruwając z lochów długimi rzęsami.
Gdy się już z zamczyska obie wydostały,
grzyba wraz z żołnierzem pod śniegiem spotkały.
Z Anią i królową teraz się witali
z radości na przemian śmiali i płakali.
Wreszcie pokonałam wszystkie przeciwności
nadszedł czas zawitać w Krainie Miłości.
Ania z resztą w chmury się radośnie wzbili
i Krainę Śniegu razem opuścili.
Wreszcie sześćdziesiąta minuta wybiła
i Czerwona Dama oczy otworzyła.
Obudzona nagle sprawę sobie zdała, 
że korony z szydłem na głowie nie miała.
Piorunując gniewem do lochów wleciała, 
lecz królowej z Anią tam już nie zastała. 
Teraz zaprzężona w czarne, dzikie konie
mknęła za królową przez góry i gronie.
Jednak bez korony mocy już nie miała, 
by z Krainy Śniegu silna wyleciała.
Miała więc nadzieję, że w zamkowych murach
wciąż gdzieś brną utknięci w lodzie i wichurach. 
Jednak cała czwórka była za daleko,
by ich zatrzymała magia czaru złego. 
Teraz pogrążeni w ogromnej radości
wreszcie zawitali w Krainie Miłości.
Już wszyscy czekali pod zamczyska murem,
razem z najszczęśliwszym, panującym królem.
A na mchowym tronie usłanym liściami
Król Prawdziwek przybył z wszystkimi grzybami.
Na widok dziewczynki i Jedwabnej Pani 
skłonili się razem zebrani poddani.
A król tryskający promieniami szczęścia
rzucił się królowej ze łzami w objęcia.
Stare dzwony z wierzy zamku głośno biły,
Jedwabnej Panienki powrót w świat wieściły.
A koniki polne na pszenicznych łąkach
pieśni wygrywały na liściastych trąbkach.
W między czasie wszyscy bańkę okrążyli
na dzikiej polanie wśród setek motyli,
czekając aż Ania wreszcie ją przebije
i miłość w ich sercach na wieki odżyje.
Gdy Ania ujęła szydło kryształowe,
niebo pociemniało, a wiatr zawiał chłodem.
Bańka się skurczyła i zabulgotała,
twarz Czerwonej Damy w sobie pokazała.
Ani w głowie nagle się zaczęło mącić,
wiedźma chciała szydło jej z ręki wytrącić.
Lecz dziewczynka próbę wiedźmy wytrzymała
jeszcze mocniej szydło w dłoniach uciskała.
Do bańki powolnym krokiem się zbliżyła
i szpiczastym szydłem wreszcie ją przebiła.
Bańka się rozprysła w kropelek miliony,
które utworzyły deszcz czarno-czerwony.
Szydło się zatrzęsło, ogniem zaiskrzyło,
po czym w blasku słońca gdzieś sie rozpuściło.
A wszyscy poddani miłość odzyskali
i swoich najbliższych znowu pokochali.
Razem świętowali siedem dni i nocy,
początek miłości, koniec srogiej mocy.
Król uradowany tak jak przed wiekami
na skrzypcach wygrywał pieśni dla poddanych.
Wszyscy jedli, pili i głośno śpiewali
i skrzypcom z zachwytem się przysłuchiwali.
Mimo, że dziewczynka świetnie się bawiła,
za mamą i tatą okropnie tęskniła.
Choć jest u was tyle szczęścia i radości
do swej muszę wracać Krainy Miłości.
Królowie, poddani i Jedwabna Pani
z wielkim smutkiem Anię wreszcie pożegnali.
Choć już nigdy więcej się nie zobaczymy,
będziesz w naszych sercach, gdzie ciebie nosimy.
Kiedy się przeglądać będziesz w małym stawie,
bawić w chowanego w dzikiej polnej trawie,
w lecie się objadać słodkimi jabłkami,
będziemy na ciebie natury oczami
spoglądać i chronić, byś wśród przeciwności
zawsze doceniała skarb cennej miłości.
Wszystkich swych przyjaciół wreszcie pożegnała
i rzęsami w niebo w górę odleciała.
Nagle do ogrodu z chmur klębiastych spadła, 
owinięta w mokre, białe prześcieradła.
Wszystko wydawało się tu identyczne,
zanim odleciała w krainy magiczne.
W przedsionku rozbrzmiewał głos huczącej Frani,
co się rozprawiała z brudnymi swetrami.
Te same ubrania nadal się suszyły,
które jej rączęta wczesniej powiesiły.
Białe róże w słońcu opalały główki,
w krzaczkach dojrzewały soczyste borówki.
Do malutkiej chatki teraz podreptała,
mamę i tatusia mocno uściskała.
Mamuś usiądź ze mną, muszę ci się zwierzyć 
z historii w co ciężko będzie ci uwierzy.
Po czym się zaczęła zwierzać swojej mamie
o Jedwabnej Pani, o Czerwonej Damie.
O Królu Prawdziwku, o bańce mydanej
miłością poddanych po brzegi wypchanej.
Zszokowana mama wierzyć jej nie chciała,
wiedząc, że dziewczynka nigdy nie kłamała,
pomyślała pewnie od tego gorąca, 
ciężkiej pracy w polu i od żaru słońca
zasnęła zmęczona w sadzie pod gruszami,
myląc rzeczywistość ze swoimi snami.
Wszystko co powyżej opisane było
naprawdę się Ani kiedyś wydarzyło.
Morał z tej historii dlatego jest taki,
by dzieci słuchały i mamy i taty.
Bądźcie grzeczne zawsze rodziców kochajcie
i w pracach domowych z chęcią pomagajcie.
Zamiast dąsać w koło doceńcie co macie,
podziękujcie za to swojej mamie, tacie
którzy są największym skarbem na tej ziemi,
większym od brylantów i złotych kamieni.
bo pomimo życia wszystkich przeciwności
oddali by wszystko za was w swej miłości.

© WierszykiDlaDzieci.pl | Kontakt