Marek Wnukowski
Bociek i okulary
Raz pewien bocian, bardzo już stary
Zgubił, gdy frunął, swe okulary
Latał tak kilka godzin na niebie
Jak w mroku znaleźć drogę do siebie?
Fruwa tak bociek, w kółko się kręci
Gdzie ono było? - Nie mam pamięci
Od tych zakrętów, aż poczuł mdłości
Gniazda nie widzi, bardzo się złości
A w gnieździe żona i dwoje dzieci
Co chwila w niebo patrzą, czy leci
Bardzo się martwią, w ciszy czekają
Wszyscy nawzajem się pocieszają
Nie wytrzymała żona bociana
I poleciała szukać go sama
Pytała orła, sójki i sowy
Nikt go nie widział - pióra rwie z głowy
Nic nie poradzę, wieczór już bliski
Głośno ziewają wróble i pliszki
Ostatnie chwile, gdy słońce świeci
Wracam do gniazda, do swoich dzieci
A kiedy w gnieździe wylądowała
Ze szczęścia prawie się popłakała
Obok jej dzieci stał na podłodze
Jej mąż kochany - na jednej nodze
Jednak wróciłeś, a tak się bałam
Od kilku godzin ciebie szukałam
Opowiedz , proszę, co ci się stało?
Co na tak długo cię zatrzymało?
Wszystko przez katar, kichnąłem zdrowo
Mocno wstrząsnęło mą biedną głową
I okulary z nosa mi spadły
Na moją szyję cicho upadły
A ja myślałem, że je zgubiłem
I już z tą myślą się pogodziłem
Słabo widziałem, byłem zmęczony
Strasznie tęskniłem do dzieci, żony
Krążyłem w kółko, a okulary
Nadal na szyi sobie leżały
Latałem długo, trochę zgłodniałem
Patrzę? – jezioro - wylądowałem
Potrzebowałem trochę ochłody
Myślę - napiję się zimnej wody
Podchodzę do niej i…uwierzycie?
Co widzę w wodzie? Własne odbicie!
I okulary na swojej szyi
Świat zawirował, w tej jednej chwili
Natychmiast na nos je założyłem
I bardzo szybko tu w gnieździe, byłem
A okulary, zapewniam żonę
Będą od dzisiaj pilnie strzeżone
W gnieździe, w powietrzu i na podwórku
Będę je nosił zawsze na sznurku