Krzysztof Roguski
Latające łóżko
Przyjdźcie dzieci na chwileczkę
To opowiem wam bajeczkę!
Już gotowi? Zatem śmiało
Posłuchajcie, co się stało...
Gdy kolację smaczną zjadłem
I na łóżku swym usiadłem,
Żeby nie spać aż do rana,
Rzecz się stała niesłychana:
Moje łóżko – ja nie mogę! –
Wzniosło się tuż nad podłogę
I tak oto, jak siedziałem,
Wprost przez balkon… wyleciałem!
Będąc całkiem pewny prawie,
Że to sen się śni na jawie
Albo, że to ktoś uparty
Stroi sobie ze mnie żarty,
Lecąc po gwiaździstym niebie
Obejrzałem się za siebie
I patrzyłem, mniej pewniejszy,
Jak dom coraz mniejszy jest i mniejszy,
Tak że lecąc – jakie hece! –
Nie wiedziałem dokąd lecę
Nad ulicą i za miasto
Aż nad łąkę ogromniastą,
I za łąkę, i za las...
Tam, gdzie w miejscu stoi czas,
Gdy zawisło wnet nad dróżką
Moje latające łóżko.
Gdy się lekka mgła rozwiała
I krainę ukazała,
Wnet zabrakło mi z wrażenia
I nagłego oniemienia
Choćby słowa, choćby tchu...
Gdy na miękkim, świeżym mchu
Każdą swoją krótką nóżką
Lądowało moje łóżko.
Nieopodal, w rozgałęzi,
Stało pięć domków z gałęzi
Z wspólną ścieżką połączoną
I starannie wychodzoną,
Tuż na skraju zagajnika
I skrytego w nim tajnika...
Więc ruszyłem wąską drogą,
Lecz nie było tu nikogo:
Wszystkie domki stały zwykłe,
Puste, ciche, jakieś nikłe...
Wtem podszedłem do jednego,
Żeby sprawdzić co takiego
Jest w nim tak tajemniczego,
Więc mój wzrok przez okno sięga:
W środku stolik, stara księga
W pół otwarta nań leżała,
Dziwnym światłem promieniała
W blasku świecy wśród kilimu
I zapachu wstążki dymu,
Co białawo oraz siwo
Unosiła się leniwo.
Wszedłem. Zmysł niespokojności
Aż przeniknął mnie do kości,
Gdy spojrzałem w tom otwarty
I na wielkie, jasne karty:
Na nich złote pismo ręcznie
Zawijało się tysięcznie
Układając w gąszcz wyrazów
Wokół rycin i obrazów,
Czym tak zafascynowany
Nie dostrzegłem, że schowany
W ciemnym rogu jak duch stoi
Postać ciemna i się roi,
Jakby wciąż myślała o kim:
Kapelusz stożkowy z rondem szerokim,
Ciemny płaszcz aż za kostki krył nogi,
Ciągnął się i dotykał podłogi,
Broda długa, śnieżnobiała
I koścista postura cała.
Przyglądałem mu się bacznie
I patrzyłem jak nieznacznie
Poruszyła się dłoń jego.
Wtem wzdrygnąłem się dlatego
I już pomyślałem sobie:
„Ach, o rety, już po tobie...”,
Szybko kreśląc też znak krzyża...
Wtedy on się do mnie zbliża
I wyłania rachitycznie,
Bez pośpiechu, flegmatycznie
I odzywa głosem pewnym,
Dość głębokim, nieco gniewnym:
„Kim ty jesteś? Jak żeś tutaj
Trafił na mój wielki utaj?
I dlaczego, dalej mów,
Czytasz Wielką Księgę Snów?!”
Tak zabrzmiało to upiornie,
Żem wystraszył się potwornie,
Włos się zjeżył na mym ciele
I nie myśląc przy tym wiele
Powiedziałem: „Przypadkowo
Tu trafiłem, proszę pana, daję słowo
I wciąż nie wiem, co to za kraina.
Zresztą, to nie moja wina...
Z moim łóżkiem coś się stało,
Wcześniej nigdy nie latało,
No… a teraz, bardzo proszę!
Jakby gubię się po trosze,
Nie wiem co mam dalej robić,
Jak się tutaj przysposobić...
To jest próba? Jakiś test?
Gdzie jesteśmy? I kim tyś jest?”
Głos mój wpadał w różne tony,
Cały w nerwach, roztrzęsiony...
Mój rozmówca podszedł blisko
I ukłonił się dość nisko,
Po czym wyprostował znów.
„Jestem Panem Wszystkich Snów.
To Kraina Bezsenności,
Rzadko kiedy ktoś tu gości,
Bo przypadkiem czy niechcący
Nie przychodzi tu nikt śpiący.
Mówisz, że cię łóżko twoje
Samo wniosło w me podwoje?
Czyli, skoro tu trafiłeś,
Znaczy, że jeszcze nie śniłeś,
Że skutecznie i wytrwale
Biłeś się, by nie spać wcale.
Z Wielkiej Księgi Snów nie umiesz
Nic przeczytać i nic nie rozumiesz?
To dlatego, że w niej sny
Zapisane są, a ty,
Nie wiem czemu, nie chcesz spać
I snów nocą z księgi brać”.
Popatrzyłem nań przez chwilę...
I tak stałem, nie wiem ile,
Kiedy znów mgłę wyczarował,
Cały domek zawirował...
Skończył czary wypowiadać,
Dzień za oknem zaczął wstawać,
A w pokoju każdą nóżką
Stało latające łóżko.