Mariusz Jeleń
Komar
Gdzieś w szuwarach w wielkiej trawie,
stary komar żył przy stawie.
Wieczorami przy księżycu,
opowiadał o swym życiu.
Bawiąc w mieście powiatowym
na basenie kąpielowym,
raz urządził polowanie,
by przekąsić jakieś danie.
Wkrótce pani z pewnym panem,
stały jego się śniadaniem.
Później dzieci, cała chmara,
nie ustrzegły się komara.
Na obiedzie w zoo ogrodzie,
przy słonecznej cud pogodzie,
pociął dziką, tłustą świnię,
potem krwistą wołowinę.
Zaproszony do rodziny
na przekąskę z wieprzowiny,
tak po drodze dla uciechy
na podmiejskie trafił strzechy.
Komarowi wiecznie miało,
to też żądlił każde ciało.
Na finiszu tej biesiady,
owad kąsał dla zasady.
A gdy dzień zamykał oczy,
komar taką mowę toczy:
- Wrócić pora w moje strony
do mych dzieci oraz żony.
Pożegnawszy się z bliskimi
z sąsiadami i krewnymi,
komar zbierał się do lotu,
lecz nie zrobił ani kroku.
Z przejedzenia, owad mały,
nie miał siły na lot trwały.
Bo jak latać nad tym miastem,
kiedy ciało jest z balastem?
Mówi insekt: - Co tu począć,
kiedy skrzydła nie poniosą?
Lotem wrócić nie podołam.
Na piechotę wrócić zdołam.
Uszedł może ze dwie stopy
gdy na ciele miał już poty.
Znalazł dworzec kolejowy,
tam wsiadł w pociąg osobowy.
Potem przesiadł się na busa.
Tam dopadła go pokusa
i znów komar żądło wbijał,
całą drogę się posilał.
Europejczyk czy Azjata
dla owada jedna paka.
Kąsał, pijał RH z plusem,
krew z osoczem i minusem.
Tak na koniec tej wycieczki
z listonosza wyszedł teczki.
Tu nasuwasię konkluzja,
co opowieść tę wyróżnia.
Komar nie zna się na modzie
czy ktoś defekt ma w urodzie.
Ubarwienie, pochodzenie,
u owada w niskiej cenie.
Też podzielę się tym słowem:
- Komar nie jest ksenofobem.
Zwierzęceni nas wewnętrznie,
homo sapiens zaś zewnętrznie.