Michał Jankowiak
Pies Karambus. Część XXVI. Zamek.
Ruszamy zwiedzać zamek,
W którym jest tysiąc klamek,
I drzwi jest tyleż samo,
Karambus grzmi: „O mamo!
Na zamku straszą duchy,
I chodzą także słuchy,
Że żyją tam upiory,
Straszydła, no i zmory”.
Stoimy przed zamczyskiem,
Pies z wykrzywionym pyskiem.
Do reszty przerażony,
Bo pod nim most zwodzony,
Pod mostem wielka fosa,
A w niej księżniczka bosa,
Nad wodą się unosi,
A wkoło mgła się rosi,
Pies trzęsie się ze strachu,
Ja mówię: „Przestań brachu,
To wyobraźnia twoja,
A nie jakaś dziewoja”.
Przed nami drzwi z antabą,
I starą, kutą sztabą,
Lecz co to jakaś magia,
Drzwi się otwarły z nagła,
Ukazał się korytarz,
„No co się nie przywitasz?”
Przemówił rycerz w zbroi,
Co tuż za drzwiami stoi,
I macha mieczem na nas,
„On nas pokroi zaraz”!
„Wiejemy”; pies powtarza,
Do końca korytarza,
Schodami w dół, do sieni,
Lecz co to, dziura w ziemi
Patrzymy a tam lochy,
I wszechobecne szlochy,
Słychać też jak kajdany,
Brzęczą o mur ; „O rany”,
To zjawa niewolnika,
Pojawia się i znika,
Karambus w głos, „Psia łapka,
To chyba jest pułapka”!
Wpadliśmy do komina,
Tam wisi stęchła lina,
Wspinamy się do góry,
Wokół wilgotne mury,
Pająki i robale,
Jak w jakiejś mdłej kabale,
Poprzez dziurawy kliniec,
Wyszliśmy na dziedziniec,
Widzimy drzwi w oddali,
Wprost do królewskiej sali,
Po bokach cztery wieże,
A w jednej, ja nie wierzę,
Księżniczka lamentuje,
A wiatr straszliwie duje.
Karambus począł słować:
„Musimy ją ratować”!
Przed nami kręte schody,
Maziste, śliskie z wody,
Pełzają węże, żmije,
Wszystko się tutaj wije.
Weszliśmy na szczyt wieży,
Tam pełno nietoperzy,
Jest także i księżniczka,
Przepiękna jak różyczka,
Po środku baszty stoi,
Jej ciało suknia stroi,
Lecz gdy nas zobaczyła,
To w truchło się zmieniła.
Lecz co to mgła w oddali,
Przenosi nas do sali,
Gdzie mieszkał Król z Królową,
I starą mądrą sową,
Na ścianach tkwią obrazy,
W nich głowy bez wyrazy,
Pod nimi są zwierciadła,
Wyłażą z nich widziadła,
Drżę cały jak osika,
Bo żadne z nich nie znika,
Rozwścieczył się Karambus,
Zesztywniał jak ten bambus,
Calutki najeżony,
W te pędy, na upiory!
A mary pośród dymku,
Schowały się w kominku,
Zmęczony pies się ślini,
Usiadł na starej skrzyni,
Lecz ta się poruszyła,
Dźwięk z siebie wydobyła,
Wszystko w koło zamarło
I wieko się otwarło,
A wewnątrz swąd nieświeży,
Kościotrup sobie leży,
A z nim kula z armaty,
To wróży tarapaty!
Na szczęście to niewypał,
I truposz się rozsypał.
Za nami tysiąc klamek,
Więc opuszczamy Zamek.