Paweł Gołuch
Na sanki
Dzisiaj śniegu nasypało.
Gdy wyjrzałem zza firanki
Wszędzie wkoło było biało.
Świetnie! Można iść na sanki!
Tata swoje sanki stare
Zdjął ze strychu nad garażem
Mówiąc, że stworzymy parę
I będziemy zjeżdżać razem.
Mama z miną wojowniczą
Wzięła jabłko do zjeżdżania,
A mój brat rzekł tajemniczo,
Że nie szkoda mu ubrania.
Górka była duża, zatem,
Bojąc się o zdrowie nasze,
Mama poprosiła tatę
Aby przetestował trasę.
Tata w dół bez niepokoju
Zjechał, chociaż tuż po starcie,
Gdy podskoczył na wyboju
W sankach pękło mu oparcie.
Mamie dobrze szło przez chwilę,
Później za to była heca –
Nogi jej zostały w tyle
I zjechała w dół na plecach.
Kiedy tata piął się w górę,
Posapując aż z wysiłku,
Brat mój, w spodniach robiąc dziurę,
Zjechał na dół na swym tyłku.
Później z tatą raz za razem,
Już na sankach bez oparcia,
Zjeżdżaliśmy pełnym gazem
Wrzeszcząc aż do gardeł zdarcia.
A gdy księżyc po kryjomu
Zaczął wschodzić ponad światem
Uznaliśmy, że do domu
Pora wracać na herbatę.
I choć śniegiem oblepieni
Z każdej strony jak bałwanki,
Chociaż mokrzy i zmęczeni,
Znowu chcemy iść na sanki!