Marek Dąbrowski
Karate
Mój syn chodzi na karate.
Chodzi zimą, chodzi latem,
A ja martwię się i biedzę:
Czy pogłębia także wiedzę?
Bo, gdy zaczął ciosy nogą,
Książki nie są jego drogą.
Ciągle deski łamie w pocie,
Że nie wspomnę nic o płocie,
Szafie, krzesłach i regale
I o drzwiach – wcale, wcale!
Mój syn teraz boks uprawia...
Jemu – ważne – radość sprawia.
Ciągle skacze na skakance,
Kręci bąki niczym w pralce.
Ciosy swoje wyprowadza.
Pewnie gładzie znów wygładza.
Bo te ściany krzywe takie,
Zniosły judo i karate.
Aaa… to prawda, było judo!
Ale – szczęście? Zabolało udo.
Mój syn, no i sztuki walki.
W górę idą wiedzy szalki,
Bo, gdy w walkach ciągle tkwi,
Sława sportu mu się śni.
Wiedza bokiem mu umyka,
A on na skakance bryka.
Marzę o tym by karate,
Z boksem – tego bratem,
Stały się tym co mu trzeba,
Aby syn miał skąd brać chleba...