Ola Bielarska BajtYnka
Karmnik u Tadzika
dedykuję mojemu bratu Tadeuszowi,
który każdej zimy dokarmia dziesiątki ptaków
Tadzik wsypał do karmnika ziarna lnu i słonecznika.
Wnet zleciały się sikorki oraz czyże głodomorki,
a za nimi dzwońców chmara, kos i grubodziobów para...
Karmnik metraż ma niewielki – nie przestrzega nikt kolejki,
rozpychają się skrzydłami, dziobią, straszą pazurkami,
byle prędko zjeść co nieco, bo następne ptaki lecą.
Trzeba szybko coś przedsięwziąć, karmnik przecież nie jest z gumy.
Wiem! Znak STOP-u postawimy, powstrzymamy ptasie tłumy.
Wróbel ćwierknął: Zakaz wstępu? Nam? Do ptasiej restauracji?
To jest absurd! To jest skandal! Jawny gwałt na demokracji!
Tuż po zmroku karmnik zniknął. Ktoś go ukradł – może sowa? –
by urządzić w nim bar nocny i zaprosić myszołowa?
A może to UFO-ptaki pomyliły go z rakietą?
Odliczyły, odpaliły i ku Drodze Mlecznej lecą?
Rano miła niespodzianka – karmnik tam gdzie zwykle stoi,
ten sam, tylko jakimś cudem kilkakrotnie powiększony:
Balkon! Taras! Wykusz! Wieża! Kilka nowych kondygnacji!
Miejsca w bród, choć ptaków więcej, niż dzień wcześniej na kolacji.
Tajemniczy budowniczy myśli skromnie: Warto było,
noc zarwałem, lecz mam pewność, że się ptaki nie pobiją.