Leszek Sulima Ciundziewicki

Głupcio żeglarz - Potyczka z Wąsalem

Niedaleko a wręcz blisko,
tuż przy rzece jest mrowisko,
w którym wartko płynie życie,
w bardzo słodkim dobrobycie.

Powód tego jest dość prosty,
mrówki od ostatniej wiosny,
o czym dobrze wiecie sami,
znoszą cukier tu workami.

Gdzieś w cukrowni manko mają
i złodziei wciąż szukają.
Nadal jednak nic nie wiedzą,
że ich cukier mrówki jedzą.

Jednak wróćmy do mrowiska
i przyjrzyjmy mu się z bliska.
Nadszedł właśnie czas wieczerzy,
każda mrówka więc tam bieży.

Rozpalono trzy ogniska
suchą słomą ze ścierniska.
Już przybyły tu kucharki,
rozkładając swoje garnki.

Cukier z wodą w nich mieszają,
słodki karmel zagrzewają.
Pyszne ciasta i bułeczki,
miód od pszczółek prosto z beczki.

Stoły jadłem zastawione
i kwiatami ozdobione,
na nich czyste kubki, miski,
gdyż kolacji czas już bliski.

Nie minęło wiele czasu,
gdy z najdalszych głębin lasu,
po codziennym swym wysiłku
siadły mrówki do posiłku.

Jadły karmel, wodę piły,
doskonale się bawiły
i tak o zachodzie słońca
uczta dobiegała końca.

Jednak przed jej zakończeniem
miało miejsce wydarzenie.
Otóż Głupcio, co był królem,
westchnął do królowej czule:

- Powiem szczerze, moja władza
podróżować mi przeszkadza.
Nudzą mnie już te narady,
te problemy, spory, zwady.

Mam też dosyć tych kolacji,
tej okropnej dyplomacji.
Jutro z rana abdykuję
i do drogi jacht szykuję.

W odpowiedzi zaś królowa
powiedziała takie słowa:
- Uszanuję Twoje zdanie,
w trzy dni jacht do drogi stanie.

Płyń i odkryj nowe lądy,
niechaj rzeki naszej prądy
będą cię w opiece miały,
obyś wrócił do nas cały.

Rankiem cieśle i stolarze,
których praca idzie w parze,
w ruch puścili piły, młotki,
rozłupując orzech słodki.

Jedną z łupin wydrążono,
w blasku słońca osuszono,
aby trochę lżejsza była,
dwie godziny się suszyła.

Z drzew w pobliskiej okolicy
nazbierano wnet żywicy,
by uszczelnić nią dokładnie
łódkę z zewnątrz oraz na dnie.

Do pomocy z leśnej łąki
sprowadzono trzy pająki.
Te utkały pajęczyny
na nowiutkie jachtu liny.

Ster wycięto z klonu noska,
z sosny szpilek nowe wiosła.
Cieśla z korka wyciął boję
i zawiesił nową koję.

Kowal wykuł z małej igły
hak kotwicy dość solidny.
Żaglem stanął liść dębowy,
no i jachcik był gotowy.

Głupcio łódką zachwycony,
szybko pozbył się korony,
płaszcz królewski w kostkę złożył,
przy nim berło też położył.

Wskoczył w krótkie swe spodenki,
stary plecak wziął do ręki,
kompas z mapą w plecak wcisnął,
a na twarzy uśmiech błysnął.

Król w żeglarza się przemienił,
gdy ubranie tylko zmienił,
dawna pasja powróciła,
która w sercu zawsze tkwiła.

A tymczasem do łódeczki
znoszą mrówki wciąż woreczki,
te z jedzeniem, tamte z piciem,
by umilić Głupcia życie.

Głupcio jeszcze zjadł śniadanie,
skończył łodzi pakowanie,
pijąc kubek ciepłej kawy,
był gotowy do wyprawy.

Jacht na rzekę zwodowano,
głośno Głupcia pożegnano,
on żagielek wnet ustawił,
z prądem rzeki łódkę spławił.

Tnie łódeczka fale rzeki,
płynąc bystro w świat daleki,
Głupcio ster jej zręcznie trzyma,
swoją podróż rozpoczyna.

Siedzi sobie w swej szalupie,
liść sałaty smacznej chrupie,
od trzech godzin wiatr nie wieje,
przez co się niewiele dzieje.

Żagiel zwiotczał już od słońca,
flauty też nie widać końca,
lecz niespodziewanie z dala
nadpłynęła wielka fala.

Łódka cała się zachwiała,
pokład woda wnet zalała.
Głupcio zerwał się z swej koi
i na nogach mocno stoi.

Żagiel szybko w rulon zwinął,
sam zaś się przewiązał liną.
Jeszcze jeden przechył łódki
może mieć tragiczne skutki.

Jakby tego mało było,
coś się z wody wynurzyło.
Patrzy, potwór, nie do wiary-
ma na głowie okulary.

Wielki łeb i wąsy czarne,
Głupcio myśli: szanse marne,
abym wyszedł z tego cało,
ale krzyknął bardzo śmiało.

- Ktoś ty, gadaj, czego chcesz?
Jak mój jacht kołysać śmiesz?
Na to potwór głośnym basem:
- Nie przesadzasz, mrówko czasem?

Jam jest sum Wąsalem zwany,
ze swej siły wszystkim znany.
To ja w rzekach zrywam sieci
i to mnie się boją dzieci.

I o ile dobrze wiem,
twą łódeczkę zaraz zjem.
Głupcio krzyknął do Wąsala:
- Trzymaj się od łódki z dala,

bo z twych wąsów warkocz zrobię,
którym łeb ci przyozdobię.
Albo sprzedam je na rynku,
za maleńkie ziarnko kminku.

Mając w słowach tych uciechę,
Wąsal parsknął głośnym śmiechem,
wodą przy tym się zachłysnął,
dostał czkawki, okiem błysnął.

Głupcio tylko na to czekał,
ani chwili więc nie zwlekał.
Hak kotwicy w suma cisnął
i na linie swej zawisnął.

Zawył z bólu sum w swej złości,
nabrał w moment więc prędkości,
w górę na pół metra skoczył
i się w bestię przeistoczył.

Cielsko napiął, płetwę schował
i pod wodę zanurkował.
Głupcio myśli: To nie żarty,
sum naprawdę jest uparty.

Lejce z wąsów mocniej ściągnął
i z głębiny go wyciągnął.
Walka weszła w drugą turę,
sum wysoko skoczył w górę.

Strącić z karku chce natręta,
sytuacja - niepojęta.
Jak kozica Wąsal skakał,
pluł, złorzeczył, głośno sapał.

Po godzinnej prawie walce,
Głupcia tak bolały palce,
że już tylko hart i duma,
wciąż ciągnęły wąsy suma.

Ten się jednak nie poddawał,
wszak olbrzyma z niego kawał,
słabł z godziny na godzinę,
mając wciąż smutniejszą minę.

W końcu zawył: Puść, wygrałeś,
mnie Wąsala pokonałeś.
Nie wytrzymam tego długo,
od dziś będę twoim sługą.

Spełnię wszelkie twe rozkazy,
ile tylko zechcesz razy.
Weź tę maku odrobinę,
gdy ją potrzesz, wnet przypłynę.

Głupcio w głowę się podrapał,
ziarnko maku w dłonie złapał,
krzyknął do Wąsala w biegu:
- Chcę natychmiast być na brzegu!

Rzucił linę mu do pyska.
- holuj łódkę do mrowiska.
Jestem mokry i zmęczony,
chyba będę przeziębiony.

Katar mnie na pewno czeka,
potrzebuję miodu, mleka.
Chcę do domu, chcę do łóżka,
gdzie jest kołdra i poduszka.

Sum posłusznie chwycił liny,
ciągnąc łódź w kierunku trzciny,
która przy mrowisku była,
od fal rzeki je chroniła.

Gdy już jacht tam doholował,
w ciemną głębię zanurkował,
machnął jeszcze raz ogonem
i popłynął w swoją stronę.

Tekst © Copyright by Leszek Sulima Ciundziewicki

© WierszykiDlaDzieci.pl | Kontakt